Jak dla mnie to najgorszy film z superbohaterem jaki do tej pory widziałem. Efekty owszem - fajne. Gra aktorów - no nie jestem "zawodowym" krytykiem więc - nie jest tragicznie (zwłaszcza Colin Farrel). Jednak idiotyzmy w stylu sceny "walki" o ile dobrze pamiętam Garner i Afflecka gdzieś przy jakimś placu zabaw (?) - nie pamiętam, bo film widziałem jakiś czas temu - lub na poczatku tekst, że gdy się umiera to całe życie przelatuje przed oczami, po czym w pewnym momencie jednak bohaterowi odechciewa się umierać (scena w kościele). Nie wspomnę również o tym, że Kingpin to chyba za długo siedział w solarium...
Fabuła jest strasznie naciągana i IMHO miejscami totalnie bezsensowna.
A Affleck jest tak podobny do Matta Murdocka jak...
Dla mnie - porażka.
Całość odbieram jak filmy Uwe Bolla. Choć nie - to chyba było jeszcze gorsze...