Połowa rzeczy w tym filmie mi się podobała, połowa raziła, w szczególności hollywoodzką
infantylnością (ale ta mnie razi prawie we wszystkich mainstreamowych filmach, łącznie z
tymi zachwalanymi), plus tragiczny popowy soundtrack którego nie mogę znieść (może za
wyjątkiem NERDa)... jak poleciało Evanescence to dreszcz zażenowania mnie przeszedł.
Już wolę jakieś williamsowe pseudo-dramatyczne smyczki. Colin Farrel typowy baddie,
choć było parę miłych dla oka bullet time'ów dzięki niemu.

Ale było też kilka fajnych rzeczy, parę ciekawych ujęć, świetna gra Afflecka, szczególnie poza
kostiumem - chyba najlepszy punkt filmu - świetny sound design, próbujący oddać "feeling"
sonarowych supermocy DD, no i nie bano się lekkiej brutalności, no i klimacik wytwarzany
kolorami i lokacjami. Fisk też był ok, chociaż mało mu poświęcono. Design kostiumu DD był też w porzo.

A jako że jeśli jestem w stanie znaleźć pozytywy, to na negatywy przymykam oko i bawię się
dobrze, więc... bawiłem się dobrze!